RE: Rozbił się prezydencki samolot
Ale czy połączy ?..... Przeglądając dziś strony poświęcone tej tragedii natknęłam się na ciekawy artykuł zmuszający do refleksji.
Oto on
"To my jesteśmy okrutni, nie śmierć
W śmierci, która doścignęła prezydencki samolot i strąciła go na ziemię, nie ma niczego okrutnego. To my jesteśmy okrutni. A najbardziej okrutni jesteśmy dla samych siebie.
Mamy wpojone do głów, że tylko dwie rzeczy na tym świecie są pewne. Podatki i śmierć. To połączenie nas rozprasza, bo pozwala przypuszczać, że jeśli udaje się zrobić w konia urząd skarbowy, to dlaczego nie można oszukać jego towarzyszki z pary? Tymczasem tylko jedna rzecz jest na tym świecie pewna. Śmierć. Nie chcemy tego wiedzieć. Nie chcemy dopuścić tego do siebie. Dlatego szukamy sensu w tym, jak i dlaczego umierają inni.
A tego sensu nie ma. Umiera się ze starości, z choroby, przez chwilę nieuwagi, we mgle, na deszczu, w blasku słońca, z powodu czyjegoś błędu, bo śrubka się odkręciła. Nie ma w tym żadnego sensu. Jest normalność. Nie ma w życiu niczego bardziej logicznego i normalnego od śmierci. Bo gdyby było inaczej, do tej pory płakalibyśmy nad losem Haitańczyków, którzy zginęli w trzęsieniu ziemi. Gdyby śmierć była czymś nienormalnym, cierpielibyśmy z żalu za milionami, którzy umarli, umierają i umierać będą we współczesnych wojnach. A co tydzień mielibyśmy żałobę narodową ku czci ofiar wypadków drogowych.
Teraz płaczemy nad prezydentem i tymi, którzy weszli z nim do samolotu. Niepotrzebnie.
Zmarłym nie są potrzebne łzy. Bo mają już lepiej od nas. A jeśli nie mają, to mają przynajmniej święty spokój.
Ślemy kondolencje i słowa żalu. Niepotrzebnie.
Ten, kto doświadczył nagłej i niespodziewanej śmierci bliskiej osoby wie, że ze zmarłym odchodzi się z tego świata. Na jakiś czas. Uporządkować swoje sprawy i wrócić odmieniony. Żadne kondolencje i słowa żalu nie są w tym do niczego potrzebne. Nawet się ich nie słyszy.
Mamy więc milczeć? Nie. Mamy się modlić. Ci, którzy wierzą w Boga, powinni się modlić. A niewierzący powinni użyć tej siły, równie pięknej, która jest w nich i trzyma ich przy życiu na tym świecie. Wszyscy chętni powinni odejść od telewizorów, radia, komputerów i pójść nad rzekę, by mocząc w niej ręce poczuć energię, która przychodzi i odchodzi. Powinni wyjść na pole i posłuchać wiatru, który o tym opowiada. Powinni też pójść do lasu i objąć drzewo, by móc przy nim zapłakać. Nad ludźmi, którzy odeszli. Nie nad nazwiskami, które nosili i funkcjami, które piastowali.
Ale przede wszystkim powinniśmy zapłakać nad sobą. Nad więźniami zamku rozrywki, którymi się staliśmy. Niedawno śmialiśmy się z prezydenta. Wstydziliśmy się go przed światem. Ocenialiśmy go nie za to, co robił, ale za to, jakim był człowiekiem. Pozwoliliśmy na to. A stało się tak, bo na tym zamku bez uczuć straszy. Straszy nas własna śmierć.
Śmierci nie trzeba się bać. Trzeba ją zaakceptować. Nawet z uśmiechem. Bo śmierć jest jak proszek do prania ze starej reklamy: skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?
Czy będziemy się bać, czy nie, i tak w końcu każdy z nas umrze. Po co więc przepłacać? Prawdziwym życiem i wolnością, którą nam ten strach odbiera?
Ci, którzy zginęli w katastrofie, przeszli już do historii. Bierzmy z niej wszystko. Wspominajmy to, co zrobili dobrego i uczmy się na błędach, które popełnili. A potem zamknijmy te trumny i zacznijmy żyć inaczej.
Czy jest na to szansa? Czy śmierć tych osób coś zmieni? Wątpię. Bez pokonania strachu przed własną śmiercią emocje, które są w nas teraz, znikną wkrótce jak kamfora. A jedyne, co ulegnie zmianie, to samolot następnego prezydenta. "