RE: Płaca minimalna
W paru państwach ludzie zarabiają więcej a wydają mniej (w sensie: płacą za różne towaru taniej).
Dlaczego Polska nie może być takim państwem?
Płaca minimalna w Polsce nie wystarcza do życia. Po prostu. Tak nie powinno być, ale nie dlatego, że związki tak mówią, czy lewaccy politycy, tylko dlatego, że biedni obywatele nie robią zakupów, nie inwestują, nie odkładają na przyszłość (na starość) i są cały czas obciążeniem dla Państwa (tzw socjal). Nie stać ich na płatną edukację, płatną służbę zdrowia, na mieszkania, które chcą dostawać od Państwa. Państwo, zobowiązane konstytucyjnie do pewnych świadczeń, zmuszone jest wydawać więcej. Potrzebuje podatków. Nakręca spiralę podatkową, a przy tym obrasta w biurokrację (ktoś musi te podatki wyliczać, zbierać, redystrybuować, rozliczać wydatki - wszystkie te agencje, urzędy, ministerstwa, NFZty, ZUSy itd), która zaczyna zżerać część podatków, więc potrzeba wciąż dosypywać. Ale kasy wciąż brakuje, Państwo pożycza pieniądze, musi płacić odsetki, podnosi VAT
czyli podatek od biednych, których codzienna kołderka też się robi bardzo krótka, więc postawa roszczeniowa wobec Państwa rośnie.
Problem polega nie na płacy minimalnej, czy jej braku, ale na tym, żeby pracodawcy (przede wszystkim wielcy pracodawcy) płacili rozsądne pieniądze za pracę, tak jak płacą za wszystko inne: benzynę (tania nie jest), wynajem magazynów, służbowe wozy, komputery itd itd.
Nikt nie nakłada cen minimalnych na komputer do biura czy litr benzyny. Reguluje to rynek. Ale na straży stoi tzw opłacalność. Nikt nie będzie dopłacał do produkcji, za to grozi nawet prokurator (nie wolno przedsiębiorcy działać na szkodę spółki).
Z jednym wyjątkiem: praca ludzka. Człowiek sam decyduje, za ile mu się opłaca pracować. Często niestety pracuje poniżej granicy opłacalności, aby tylko mieć jakikolwiek przepływ gotówki. Gdyby każdy człowiek działał tak, jak działa podmiot gospodarczy - musiałby zrobić obliczenie: 600 zł wynajem mieszkania + 350 zł żywność + 100 zł niezbędna chemia (proszki, mydła itd) + 100 zł wydatki inne (majtki, skarpetki, buty) + 200 zł (podróż do pracy) = 1350
To jest minimum. Taki człowiek nie daje zarobić usługodawcom, nie ma telefonu, telewizora, nie czyta książek, nie chodzi do kina, nie uprawia sportu, nie dokształca się, nie choruje, nie daje na tacę, nie kupuje prezerwatyw, ale po co? Skoro nie stać go na randki?
Gdyby ludzie nie podejmowali prac poniżej pewnego minimum, wymusiliby na przedsiębiorcach odpowiednio wyższe pensje. To, że pracodawcy (nie mówię o osiedlowych sklepikach czy drobnych zakładach zatrudniających jedną, dwie czy trzy osoby) nie zarabialiby na czysto pół miliarda, tylko ćwierć, to inna sprawa. Ale załóżmy, że mówimy o kasjerce. Kasjerka zarabia 1300 i nie kupuje niczego, co niezbędne. Ile zarabia na kasjerce właściciel europejskiej sieci hipermarketów? A gdyby płacił jej więcej, część tych pieniędzy ona przeznaczyłaby na zakupy w tej sieci (albo w innych sieciach) i wróciłyby w postaci zwiększonych obrotów. Zwiększone obroty - większy zarobek. Więcej sprzedanych towarów to szybsza rotacja, większa produkcja, większe zatrudnienie.
Większe wpływy z podatków, które można obniżać, bo ludzi stać na to, by sami decydowali, na co chcą wydawać swoje pieniądze - nie oglądając się na Państwo. Prywatne szkoły, lekarzy, fryzjera, randki, wino, lokaty. Własny biznes.
Mniejsze podatki. Mniejszy deficyt budżetowy. Większe pensje. Dostęp do większej ilości towarów i usług. Zadowoleni ludzie na ulicach. Więcej uśmiechu na co dzień.
Pomarzyć można