06.10.2010 09:44
Książka o Żyrardowie?
A co byście powiedzieli na książkę, dziejącą się w Żyrardowie?Fragment:
– Moja babka też. Dowiedziałem się o niej z zapisków pani Stefanii. Zostawiła mi zdjęcie, na którym są wszystkie trzy. Moja babka Karolina, pani Stefania i taka dziewczyna, Roznerówna. Może pan słyszał, zastrzeliła Kellera. Dyrektora fabryki, który…
– Słyszałem. – Staruszek spojrzał przez okno. – Słyszałem. Miałem wtedy… chłopakiem byłem. Dzieciakiem. Głośna sprawa. Obiła się w całym kraju i nawet za granicą… Słyszałem.
– Podobno to był kawał skurwysyna. – Przypomniał sobie, co pisała pani Stefania. – Wyzyskiwacza i sadysty. Pewnie mnóstwo ludzi ucieszyło się na jego pogrzeb.
– Krzyczeli na ulicach. Chodzili od domu do domu i podawali sobie tą informację, jakby co najmniej do miasta zjechał sam Piłsudski. Wszyscy wyszli i nie mogli uwierzyć, dopóki nie usłyszeli tego z radia, wystawionego w jakimś sklepie a może w oknie resursy?... W każdym razie kiedy już nawet w radio o tym poinformowali, wszyscy uwierzyli, że po śmierci Kellera, tego niemieckiego diabła, jak czasem szeptali do siebie po kątach, wszystko się zmieni. Że znów będzie jak za Dittrichów. Dobrze, znaczy się. Starzy zawsze jak mieli coś pochwalić, czy uhonorować, to mówili, że to prawie tak jak za Dittrichów. I wiesz, co? – Nalał sobie jeszcze tego samogonu, prawie jedną trzecią szklanki i wychylił od razu, nawet się szczególnie nie strząsnął, nie zagryzł niczym. – Nic się nie zmieniło. Śmierć Kellera nic nie zmieniła. Ta Roznerówna zastrzeliła go na próżno. Potem jeszcze gorzej było, bo już nie było na kogo zwalić winy. Nie było już kogo zastrzelić, chyba że wszystkich dyrektorów, wszystkich właścicieli, a potem tych, co przyszli po nich, wszystkich następnych, którzy nie byli Dittrichami. A ci osławieni Dittrichowie też nie byli tacy wspaniali. W końcu, przyjechali się tu po prostu dorobić, a kiedy już zgromadzili te miliony rubli, kiedy już wycisnęli, co się dało, to sprzedali fabrykę i wyjechali, i zapomnieli o swoich robotnikach – rzekł z gorzkim przekąsem, z wyrzutem i z drwiną. – Nie wiesz, co się z nimi stało? Myślisz, że tacy dobroczyńcy, ci Dittrichowie, co to na nich złego słowa nikt nie powie, to żyli długo i szczęśliwie?
Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że Michał wyprostował się. Czuł, że alkohol zaczął już wpływać na nerw błędny i na receptory.
– Stary zwariował. Stara Dittrichowa popadła w nieuleczalną melancholię. Wnuczka spaliła się w kołysce. Jej grób jest na naszym cmentarzu, byłeś tam kiedyś? Bardzo ładny marmur. Dittrichówna, powiadają, rozpaczała tak bardzo, że nawet śmierć nie przyniosła jej ukojenia i straszy w białym domu, tym, który stary Dittrich wybudował dla niej i dla zięcia, Francuza. Francuza też dosięgło, dostał apopleksji. Młodszy Dittrich, spadkobierca wszystkiego, wyjechał któregoś dnia do Drezna, zapowiadając, że jego stopa już więcej nie powstanie w tym przeklętym mieście. Chcesz to wierz, nie chcesz, nie wierz, ale moim zdaniem miał rację. To cholerne miasto jest przeklęte. Jak dwa razy dwa, przeklęte. I jeśli masz trochę oleju w głowie, to wyjedź. Zabierz tę swoją Ulę…
– Julię…
– Jak ją tam zwał, i wyjedź, mój chłopcze. Pójdź po rozum do głowy i zrób tak jak twoja babka Elżbieta. Wyjedź i zapomnij o tym miejscu. I oby ono czym prędzej też zapomniało o tobie.