RE: Radio Żyrardów
Komentarz do ostatnich wydarzeń w lokalnej polityce należy zacząć od cofnięcia się kilka kroków, bo przesłanki dzisiejszej sytuacji tkwią w przeszłości dalszej i bliższej.
1. Podczas kampanii samorządowej 2010 Dariusz Kaczanowski wystąpił z inicjatywą porozumienia opozycji i dokonania wyboru wspólnego kandydata. Od razu poparłem tę inicjatywę. Również Lucjan Chrzanowski (choć jego sytuacja była inna, bo nie byl samodzielnym kandydatem, a jak sie wyrazil "osobą zaproszoną przez WiC"). Udaliśmy się z tym pomysłem (DK i ja) do liderów Wspólnoty Żyrardowa i Bezpartyjnego Centrum. Ci kategorycznie odmówili wspólnego pzedsięwzięcia politycznego. Obaj z DK bylismy zdegustowani i rozżaleni ich postawą. Wiedzieliśmy, że to zwiększa prawdopodobieństwo wygranej A. Wilka. Projekt upadł. O tym jak było w drugiej turze poszczególne osoby mają swoje zdania, o naszej ("Żyrardów - Tak po prostu") postawie napisał sam zainteresowany, zgodnie z prawdą, więc ja nie będe zabieral głosu. Natomiast, jaki był ostateczny wynik wyborów wszyscy wiemy.
2. Po kolejnych latach kadencji obecnej władzy stan miasta tylko się pogorszył. Biorąc to pod uwagę oraz świadomość, że jego naprawa będzie bardzo trudna, przekraczając możliwości jednego człowieka, a wymagać będzie porozumienia na rzecz zmian wielu środowisk i rozłożenie współodpowiedzialnosci, a także wyciągając wnioski z poprzedniej porażki braku porozumienia, mimo niechęci postanowiłem zainicjować wspólne rozmowy. Tym razem znacznie wcześniej przed końcem kadencji, abyśmy - wszyscy ci, którzy chcą zmian - wspólnie wyjaśnili zaszłości, wspólnie przygotowali sensowny plan na przyszłoś i wspólnie wyłonili kandydata na prezydenta oraz uzgodnili kandydatów na radnych. Wszyscy, którzy odpowiedzieli na moje zaproszenie - tym razem zgodnie, od razu na początku powiedzieli, iż zgadzają się na wspólnego kandydata i na wspólny plan. Wiadomo było, że o zaufanie będzie trudno, biorąc pod uwagę przeszłość. Ale wierzyłem w to, że trzeźwy osąd sytuacji i świeża nauczka wygrają. Kolejne spotkania powolutku zbliżały nas do siebie. Powoli budowaliśmy porozumienie. Należy podkreślić, że każdy uczestniczył w spotkaniach dobrowolnie na równej stopie, nie było ważnych i ważniejszych. I nagle gruchnęła, zaskakując pozostałych, wiadomość o referendum. Trzy godziny przed spotkaniem, na którym grupa miała sie o tym dowiedzieć...
3. Odbieram zachowanie DK - człowieka, z którym paradoksalnie wydawało się, że chyba najlepiej się rozumieliśmy, mimo dawnego dystansu - jak najgorzej. Jeśli ktoś nie rozumie tego, niech porówna tę sytuację do innej. Powiedzmy, że zamierzasz wybudować dom albo otworzyć interes z kimś z kim od dawna rozmawiasz. Wydaje ci się, że się dogadujecie, że możecie budowac wspólny projekt, bo jest porozumienie i zaufanie, bez którego nie da się nic zrobic wspólnie. I nagle ten ktoś robi coś, co jest sprzeczne z ustaleniami. Mówisz wtedy "jak to, przecież się umawialismy, jak mężczyzna z mężczyzną, a Ty wycinasz taki numer?!"
4. Tyle moja indywidualna perspektywa. Ona wcale nie jest najważniejsza. Dla mnie jest istotna "tylko" dlatego, że zaufałem komuś, z kim mieliśmy razem - przy dobrowolnej zgodzie - budować poważne, bardzo trudne przedsięwzięcie. A ten ktoś nie dotrzymał słowa, okazując się niewartym bycia partnerem. "Tylko" tyle. Ale zostawmy to, ja pwiedziałem swoje, adwersazr powiedział swoej, pozostali uczestnicy też to skomentowali. Nie róbmy więc z tego opery mydlanej. Rozumiem osobę, która napisała, że konflikt między nami jest zły, że ludzie z klasą powinni umieć się porozumieć. Tak, zgadzam się. A teraz proszę, by przeczytał "przypowieść" wyżej ponownie i odpowiedział mi, czy chciałby dalej budowac ten wspolny dom i miec cokolwiek wspólnego z osobą, która tak by się wobec niego zachowała...
5. Ale nie eksploatujmy tego indywidualnego wątku więcej, bo nie nasze indywidualne relacje są ważne, a sprawa, losy miasta. A tu z politycznego punktu widzenia jest jeszcze gorzej. To drugi stopień szkody i odpowiedzialnosci. Uważam, że jeśli od początku DK z grupą zamierzał iść własną drogą - dziś jest to już dla wszystkich jasne - nie traktując poważnie całego naszego grona i swojego uczestnictwa w nim, powinien po prostu przyjść i powiedzieć "panowie, nie po drodze mi z wami, będe robił swoje". Czy ktoś mógłby miec wtedy do niego pretencję? Może żal. Ale nie pretensje, bo uczciwie przyszedłby i powiedział. A tak...
6. Trzeci stopień szkody i największa skala winy, to poróżnienie ludzi. Obejrzyjcie się Państwo wokół siebie. Zobaczcie, co wypisuje się tu i tam. "Kto nie pracuje na rzecz referendum ten wróg gorszy od Wilka". Przecież to nonsens! Nie dajmy się jeszcze bardziej skłócić! Skłócenie ludzi jest największą wina, jaką obarczam DK. Musiał być tego świadomom, wiec było to zamierzone. Tę właśnie winę i odpowiedzialność za nią miałem m.in. na myśli pisząc w drugim oświadczeniu o radykaliźmie DK jako przywódcy grupy referendalnej. "Człowiek, który chce tylko burzyć, niczego nie zbuduje".
7. Tym, którzy piszą, że byłem i jestem przeciw referendum, proszę o zacytowanie takiej mojej wypowiedzi. Natomiast tych z Państwa, którzy chcą wiedzieć jaki był mój rzeczywisty stosunek do referendum w momencie gdy się o tym dowiedziałem, odsyłam do pierwszego oświadczenia i powtarzam: mimo sceptycyzmu co do powodzenia akcji, byłem gotów zaangażować sie w to przedsięwzięcie. A nawet namawiać pozostałych członków grupy, by sie zaagażowali - w imię współpracy i wspólnego najważniejszego celu. Gotów byłem zaangażować się wraz naszą grupą "Żyrardów - Tak po prostu", ale pod warunkiem, że byłby to projekt całej grupy opozycjnej i byłby elementem perspektywicznego planu na przyszłość, a nie "rozwalim to w pył i jakoś to będzie". Inicjator akcji znał moje zdanie. Jak postąpił, jest już wiadome.
8. Kreowanie sytuacji, że przeciw obecnej władzy jest wyłącznie grupa referendalna, a ci, którzy nie pracują na rzecz tego referendum są zwolennikami obecnej władzy, jest oczywistym fałszowaniem rzeczywistości i mąceniem ludziom w głowach. Apeluję więc, nie róbcie tego! Nie mąćcie, nie skłócajcie wiecej ludzi. Jeśli uważacie, że macie rację, to "prawdziwa cnota obroni się sama", nie potrzebuje wsparcia, tym bardziej takiego. I tak źle to się zaczęło. Wybraliście taką drogę, tak zdecydowaliście, w takim stylu - OK, ponosicie za to odpowiedzialność. Wasz będzie sukces albo porażka. Tylko niestety nieważne, czy akcja się uda czy nie, jej konsekwencji społecznych nie da się już odkręcić. Róbcie swoje i nie dzielcie więcej ludzi. To naszemu miastu nie jest potrzebne.
W ewentualnych następnych postach - o przyszłości.