[-]
Ostatnio Dodane Obrazki
Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5

Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

#1

Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

Czemu mnie sie ciagle takie rzeczy przydarzaja?

Data Pon 30-11-2009 04:18

Kategoria: Autentyki i inne historie z życia wziete


(Uwaga! Pisownia oryginalna bez cenzury.)

Czy ta historia moze byc prawdziwa? Posiadam. Wróc. Moja zona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy ze schroniska, rasy małe kocie. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt, ze jest małe, ze chodzi to to bez przerwy za mna i trzeszczy - a to na rece, a to zrec, a to trzeszczy
dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani. Generalnie pogłaskac moge, kopnac jakas rzecz, która lezy na ziemi zeby kot za nia biegał tez, niech chowa sie zdrowo do czasu, az raz zapomne zamknac terrarium i zajmie sie nim mój waz, reszta to nie mój problem. Ale do czasu. Staje sie to moim problemem gdy moja współmałzonka udaje sie w celach słuz bowych gdzies tam na iles tam. I spada na mnie karmienie, wyprowadzanie i sprzatanie po tym całym tałatajstwie. Jako ze to zawsze lekko olewam i robie wszystko w ostatni dzien przed powrotem małzonki nie nastrecza mi to wiele problemów. Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania łazienki, gdyz w niej znajduje sie urzadzenie zwane potocznie kuweta, do którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i moze spokojnie pomyslec. Mnie jednak uczono całe zycie zamykac te cholerne drzwi do łazienki za soba, wiec stale zona mi trzeszczała, ze kot tam nie moze wejsc i „myslec”. Ja jestem stary i sie nie naucze, poza tym mieszkam tu dłuzej niz ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalac wiec. I postawiłem na swoim. Od jakiegos czasu kot chodzi do toalety razem ze mna. Jak nie ma małzonki to musi zazwyczaj czyhac na mnie albo miauczec coby przypomniec, ze trzeba mu łazienke otworzyc, bo jak jest zona to ona ma juz w biosie zaprogramowane - ja wychodze i zamykam, ona idzie i otwiera, zeby kot mógł wejsc - taka technologia po prostu. Czasem kot skacze na klamke, ale ma jeszcze zbyt mała wypornosc i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak moja zona bedzie nadal go tak karmic- to w szybkim tempie bedzie za kazdym razem klamke upierdalał - a wtedy wiadomo - waz. Dobrze wiec, uporzadkuje: zona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodze do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknałem za soba. Ok, kotku mnie sie tez chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo zona bedzie za trzy dni - wiec spokojnie wywietrze) kotek swoje, ja przez okienko spogladam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skonczył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wode, a ten mały sk.... jak nie smignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakreciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdazył miauknac. No ja pierdole. Nie ni ch... to niemozliwe jest. Przeciez nawet taki mały kot jest ku... za duzy, zeby przejsc tym syfonem. Ale słysze tylko pizdut - oz ku..., no to nie mogło mi sie zdawac - cos ciezkiego poszło w pion. ku..., wszyscy swieci w trójcy jedyny Boze, ukazali mi sie przed oczami. Kot ku... popłynał wprost w odmety prawego dopływu królowej polskich rzek. Lece ku... na dół do piwnicy, choc moze powinienem od razu do schroniska, zanim wróci moja zona - nie ma wafla, znajde jakiegos małego czarnego sk.... z biała krawatka, nie było jej kilka dni, moze sie nie połapie. Ale ch..., najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - cos drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, ku..., zyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to ch..., przynajmniej bede miał jego truchło i powiem, ze kojfnał z przyczyn naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przeciez mi baba nie uwierzy za ch... trefla, ze kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i zyje. Znalazłem taki wziernik, gdzie mozna zagladnac do tej rury i wołam. Kici, kici! Ni ch..., nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten ku... głab zamiast przyjsc do mnie to ku... chce isc tam skad przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanascie centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, ze tu stoje i jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem zarciem i ni ch..., uparł sie i nic tylko rura do góry z powrotem do kibla. Za daleko, zeby włozyc reke, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogien zwalczaj ogniem. Zatkałem te rure przy wzierniku deszczułkami, których uzywam na podpałke do kominka, zeby kot nie popłynał juz nigdzie dalej i z buta na góre do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słysze jak sie przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i ku... koniec swiata. Nie ma moich deszczułek - no moze z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w ch... i kota tez nie słychac juz. Ja pierdole. ku..., gdzie ta rura teraz idzie - cos mi switneło, ze kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - moze nie wszystko stracone i gdzies sie zwierzak zatrzymał po drodze. Biegne na ulice, jest studzienka - mam nadzieje, ze to od mojego domu. Ni cholery jej nie podniose. Ciezka jak szlag i nie ma za co chwycic. Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym moze uda sie to podwazyc. Ni cholery - najpierw ugiałem, potem złamałem zelastwo. Mysl! Auto stoi na ulicy - mam pas do holowania, moze uda sie to szarpnac. Hak, pas, wsteczny - poszło, az zakurzyło. Po jaka cholere takie te wieka robia ciezkie. Smród jak cholera, ale złaze tam - ciemno jak w d****, rura jest, wyglada, ze idzie od mojego domu. Latarka. ku..., mam w aucie, ch..., ale moze starczy. Właze po raz drugi- smród mnie juz nie zabije - przywykłem po chwili. Zagladam i jest, oczyska mu sie tylko swieca. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały skurczybyk spierdziela w druga strone. No ja pierdole. Szlag mnie trafi. Długo tu nie wysiedze, jest zimno, smierdzi, a na dodatek ktos mi zwali te pokrywe na łeb i moje problemy sie skoncza jak nic. Nie chcesz po dobroci, to bedzie po złosci. Do domu, po brezent. Wyłozyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głebiej. Zuzyłem wszystkie tasmy samoprzylepne, plastry, zeby nie wpadł do głównej nitki kanalizacyjnej. Zagladam co chwile do rury, ale słysze tylko miauczenie i nic nie widze. Poszedł gdzies w pizdu. Jeszcze tylko trójkat, zeby nikt sie w te otwarta studzienke nie wpierdolił, bo na ulicy ciemno. Sasiad, ku..., ciekawski, widziałem złoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podniesc wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz ch... złamany stoi i sie dopytuje. Co mam mu ku... powiedziec? Ee przepycham kotem kanalizacje? Idzzesz w ch..., pacanie. Powiedziałem mu w koncu, zeby poszedł do domu i pozatykał sobie tez wszystkie otwory, bo na poczatku osiedla była awaria i wszystkie scieki sie wracaja i wybijaja w domach - a ten baran sie przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje sie z pokrywa. Niech ma za swoje. Wracajac do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjsc. Mam wszystko gotowe, wiec do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wode. Papierosik i czekam pod studzienka, bo nuz mu sie zmieni i wyjdzie dobrowolnie. ku..., drugi sasiad przyszedł - po pieciu minutach nastepny odmyka wieko, teoria samospełniajacej sie przepowiedni działa - ku..., ludzie to sa barany. Ide do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wode z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma ch..., to go musi wygonic albo utopic. Lece na ulice, woda wali na brezent az huczy, a tego sk.... dalej nie wylało z kapiela. ku... mac, urwało sie wszystko w pizdu i popłyneło, bo ilez to utrzyma tej wody. Brezent, tasmy, plastry, sznurki - w ch... - jak sie to gdzies przytka, to bede miał przejebane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo trzeba zamknac ten pierdolony dekiel. Wchodze - a ten sk.... kot tarza sie w sypialni po łózku. No ja pierdole! Jak on ku... wyszedł, któredy? Ano ku... wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja ku... stoje i marzne a ten gnój tarza sie w mojej poscieli. Zajebie. Przerobie na pasztet. I jeszcze z radosci włazi na mnie. ku... mac. Przynajmniej kuleje.

Straty: zajebane łazienki, w obu przelała sie woda z wanien, zajebana piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duza czesc wody poleciała na piwnice. Posciel w sypialni do wyjebania, brezent z reklama firmy - poszedł w ch..., latarka - w ch..., pogrzebacz w ch.... Afera na ulicy jak ch....

Artykuł opublikowano w serwisie Joe Monster
Adres tej strony to http://joemonster.org/article.php?sid=12891
"Zawsze warto być człowiekiem, choć tak łatwo zejść na psy.... "
Odpowiedz
#2

 

Ekstra Smile
Przypomniał mi się inny dekiel Big Grin
http://wrzutowicz.wrzuta.pl/film/3a3O7OzxKMo
Odpowiedz
#3

RE: Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

Boże! Jak ja się pośmiałam!
Odpowiedz
#4

RE: Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

Hehe, aż sam jeszcze raz sobie przeczytałem Big Grin
"Zawsze warto być człowiekiem, choć tak łatwo zejść na psy.... "
Odpowiedz
#5

RE: Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

hahahah ale smeszne :/ nudne .....
Odpowiedz
#6

RE: Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

Bo stare Big Grin
"Zawsze warto być człowiekiem, choć tak łatwo zejść na psy.... "
Odpowiedz
#7

RE: Historia o kotku :-) Długie ale warto przeczytać :P

Jestem ciekaw co żonie powiedzial??
Odpowiedz
  

[-]
Korzyści z rejestracji!
Masz coś do dodania? Zaloguj się lub zarejestruj, aby odpowiedzieć. Czekamy na Ciebie! Rejestracja trwa mniej niż minutę i wymaga podania jedynie adresu e-mail.
Jeżeli chcesz napisać coś bez logowania, to możesz zrobić to w dziale Wiadomości z Żyrardowa .





[-]

Użytkownicy przeglądający ten wątek:

4 gości