11.12.2009 11:29
Armageddon 2012
2012
(ARKA 2012 (I)) (2009)
produkcja: Kanada , USA gatunek: Sci-Fi, Katastroficzny
data premiery: 2009-11-11 (Polska) , 2009-11-11 (Świat)
reżyseria Roland Emmerich scenariusz Roland Emmerich , Harald Kloser zdjęcia Dean Semler muzyka Thomas Wanker (więcej...) czas trwania: 158 dystrybucja: United International Pictures Sp z o.o.
obsada aktorska: John Cusack â Jackson Curtis, Amanda Peet â Kate Curtis, Liam James â Noah Curtis, Morgan Lily â Lilly Curtis, Thomas McCarthy â Gordon, Danny Glover â Thomas Wilson, prezydent USA Thandie Newton â Laura Wilson, córka prezydenta, Chiwetel Ejiofor â Adrian Helmsley, Oliver Platt â Carl Anheuser, Woody Harrelson â Charlie Frost, Zlatko Burić â Jurij Karpow, Beatrice Rosen â Tamara, Johann Urb â Sasha.
Film "2012" to kolejna historia o końcu świata. Albo może - o końcu TEGO świata i początku NOWEGO.
Kino kocha takie tematy, szczególnie w dobie nowych technologii, które pozwalają na spreparowanie niewiarygodnych efektów specjalnych. I właśnie spece od tego typu tricków przebrali miarę - "2012" to typowa hoolywoodzka tandeta, w której wszystko da się przewidzieć z góry, a najpewniej to, że jakiś kolejny zagubiony i nieco sfrustrowany, ale równy gość z Ameryki uratuje świat przed totalną zagładą. W roli zbawcy John Cusack, którego warunki predysponują raczej do słodkich ról amantów w lekkich komediach romantycznych, niż do udźwignięcia roli tak poważnej i odpowiedzialnej. Twórcy filmu spłycili temat i problem, pojawiają się migawki ukazujące zaskoczenie lub zbyt późną wiedzę naukowców na temat zjawisk, które mają wpływ na zachowania Ziemi, ale wszystkie te informacje służą raczej wywołaniu u widza wrażenia, że badań naukowych nikt nigdy nie traktuje do końca poważnie, a jeśli już - to dopiero w momencie, gdy jest za późno.
Na pewno udało się twórcom filmu zbudować atmosferę chaosu - teorie Majów, biblijna Apokalipsa św. Jana, naukowe teorie Einsteina i innych naukowców, szaleńcze proroctwa przywódców sekt, które głoszą dzień zagłady - widz ma w głowie karuzelę. Jedna prawda uderzyła mnie dobitnie i ten punkt na plus dla filmu - pokazanie mechanizmów władzy i gry o życie, w której pierwszeństwo mają wysoko postawieni i z grubymi portfelami. Darwin musiałby nieco zmodyfikować swoją teorię o ewolucji gatunków. Siłą jest władza, pieniądz - one otwierają bramy do arek, które mają ocalić wybrańców bożka o nazwie "mamona". Epizod o wpuszczeniu na arki zwykłych cywilów jest jakiś nieprawdziwy i żałośnie naciągnięty...
No, ale żadna wiedza naukowa nie jest tak potrzebna, jak amerykański hero (John Cusack), który choć jest niezbyt poczytnym pisarzem, nagle staje w centrum zagłady, i niczym współczesny Noe - ratuje rozbitą rodzinę - do czego sam przyłożył rękę bo poświęcił ją dla pasji pisarskiej, a potem przebojowo wymyka się razem z żoną, dziećmi i ... kochankiem żony unosząc ich samolocikiem pomiędzy zapadającymi się w gruzy miastami, wybuchającymi wulkanami i rozstępującą się ziemią. W dalszej części filmu to właśnie on ratuje wybrańców - ludzi, którym udało się dostać wejściówki na pokład jednej z arek. Choć może nie sam bo przecież jest w tym chaosie jeszcze jeden zbawca - odpowiednik współczesnego, czarnoskórego prezydenta USA - Obamy, który jak prawdziwy kapitan - ginie ze swym narodem i nie korzysta z szansy ocalenia drogocennego życia i pierwszorzędnego stanowiska. Tak rodzą się legendy i mity ;-) a Hooolywood je utrwala. Wszak nie bez powodu nazywane jest "fabryką snów"...
W filmie pojawia się jeszcze wątek rosyjski, bo twórcy filmu nie mogli pominąć drugiego, najważniejszego w TYM świecie mocarstwa - Rosji. Jest więc gruby, niedźwiedziowaty miliarder z potężnym samolotem i kolekcją najdroższych samochodów świata na pokładzie, jego śliczna kochanka, dwóch grubawych i prostackich synów miliardera i ... olśniewająco przystojny, ale typowo "ruski" w obejściu pilot Antonowa, który ocala tyłki wszystkim, a sam ginie spadając z wrakiem samolotu w przepaść w Himalajach.
Kiedy przypominam sobie "Armageddon" z Brucem Willisem w roli speca od odwiertów w skałach, mam wrażenie, że produkcja "2012" to popłuczyny po świetnym katastroficznym filmie. A choć i "Armageddonie" twórcy użyli megalomańskiego chwytu o dzielnych Amerykanach ratujących świat, to tamten film nie przytłacza nadmiarem efektów specjalnych, a banalna fabuła jest znacznie ciekawiej opowiedziana, chyba głównie dzięki świetnej grze doborowej trójki aktorskiej - B. Willis, Ben Affleck i Liv Tyler.
W sumie "2012" to 2 i pół godziny nudy, no chyba, że ktoś idzie na ten film z podrośniętym dzieckiem. Dorosły i wybredny kinoman nie nabierze się na liczbę podpalanych makiet walących się wieżowców, przewracających wszystko do góry nogami fal tsunami i gigantycznych cygar arek. Temat końca świata został sprowadzony do wymiaru brzydkiej zabawki transformer. Tak kojarzy się mnie. Ciekawam innych opinii...