RE: Wybory, wybory...
Owszem, możesz próbować bronić tej naprawdę niezbyt trafnej wypowiedzi wskazując na cudzysłów, ale powiem szczerze, że marnie to wygląda. Pomijam już to, że poprzednie wpisy autorki są jakie są, a trudno znaleźć w nich jakiś dowód na finezję posługiwania się językiem polskim. Dla mnie najważniejsze jest to, że blog to nie jest jakiś twitter i pani dyrektor może sobie pozwolić na wypowiedzi dłuższe niż jedno zdanie. Oczekiwałbym, że w takim wpisie podsumowującym wybory i ich wynik przeczytam konkrety, a tu mam... no, właśnie... co?
Według mnie ten wpis jest kolejną (dość nieudolną i niechlujną) próbą ratowania tezy o tym, że wynik wyborczy - w ten, czy inny sposób - jest sukcesem i tyle. Dziwi mnie to, bo polityk powinien umieć przyznać się w takiej sytuacji do tego, że przecież liczył na więcej (żeby nie powiedzieć dużo więcej) i jednocześnie wskazać błędy, których popełnienie zadecydowało o tym, że plan nie został zrealizowany. Owszem, w takiej sytuacji polityk może udawać, że nic się nie stało, bo też jest metoda. Ale wtedy po prostu nie mówi się nic. Tymczasem pani dyrektor i jej zwolennicy wybrali inną metodę, czyli głoszenie wszem i wobec, że sukces jest. Ich sprawa.
Moim zdaniem wejście do parlamentu (podkreślmy) krajowego - w wyniku tego, że ktoś inny odniósł sukces w wyborach do parlamentu UE to jest iście fartowny zbieg różnych okoliczności. Można próbować odczarowywać rzeczywistość, ale jest ona taka, że celem było miejsce w parlamencie UE i to się nie udało, bo wyborcy nie dopisali. Natomiast można wierzyć, że sukces Pitery jest sukcesem pani dyrektor, ale to już przypomina mi logikę autorów znanych z "Żołnierza Wolności", więc epoki dialektyki twierdzącej, że np. powstanie państwa polskiego w prostej linii zmierzało do ukoronowania dziejów w postaci stworzenia PRL.